Napoleon (2023)
Już pierwsze minuty uświadamiają widzowi, że ma do czynienia z blockbusterem, a to poprzez ahistoryczną scenę uczestniczenia przez korsykańskiego kapitana w ścięciu Marii Antoniny, zwieńczoną pozbawionym zahamowań (choć nie aż tak, jakby to miało miejsce w przypadku Quentina Tarantino) ujęciem jej zgilotynowania. Chwilę później otrzymują oni jednak szturm na Tulon, przez pewien okres przywodzący na myśl wyidealizowane produkcje historyczne ze Złotej Ery Hollywoodu, lecz już po chwili kłócący się z właściwą dlań estetyką.
Dla wielu widzów przedmiotowego obrazu sporym zaskoczeniem będzie jednak fakt, iż… Napole
on był człowiekiem a nie tylko (czy też „tylko”) psem wojny. Batalistyka w przedmiotowym obrazie oczywiście jest obecna – trudno było pominąć Austerlitz czy Waterloo – ale jej rola jest zdecydowanie drugoplanowa. Wielu pasjonatów wojskowości z pewnością będzie rozczarowanych, że w filmie Scotta nie będzie Jeny ani Auerstedt, Wagram, Frydlandu czy Lipska.
Przeciwnie, reżyser skupia się na Cesarzu Francuzów jako osobie nade wszystko zmagającej się z własnymi namiętnościami, dalece specyficznej w ich eksponowaniu, jak też padającej ofiarą własnych natręctw i dziwactw. Brytyjskiemu reżyserowi zarzuca się „probrytyjskość” (co w sumie byłoby dość zrozumiałe), ten jednak się broni bazowaniem na źródłach epoki, w tym pochodzących od samego Bonapartego. Inna rzecz że postać najbardziej znanego Korsykanina i tak jawi się jako mocno uproszczona, by wskazać na zupełnie pominięty jego dorobek w zakresie choćby prawodawstwa.
„Napoleon” to film, który może łatwo rozczarować bądź zirytować, choć w dużej mierze może to wynikać ze z góry przyjętych założeń i niespójności z nimi wizji reżysera. Po zakończeniu seansu w pamięci widza pozostaje jednak swoisty osad, którego nie jest łatwo się pozbyć, a nawet odczuwając opór łatwo u niego o pragnienie skonfrontowania się z innymi ujęciami tematu.
Autor: Klemens
Dla wielu widzów przedmiotowego obrazu sporym zaskoczeniem będzie jednak fakt, iż… Napole
Przeciwnie, reżyser skupia się na Cesarzu Francuzów jako osobie nade wszystko zmagającej się z własnymi namiętnościami, dalece specyficznej w ich eksponowaniu, jak też padającej ofiarą własnych natręctw i dziwactw. Brytyjskiemu reżyserowi zarzuca się „probrytyjskość” (co w sumie byłoby dość zrozumiałe), ten jednak się broni bazowaniem na źródłach epoki, w tym pochodzących od samego Bonapartego. Inna rzecz że postać najbardziej znanego Korsykanina i tak jawi się jako mocno uproszczona, by wskazać na zupełnie pominięty jego dorobek w zakresie choćby prawodawstwa.
„Napoleon” to film, który może łatwo rozczarować bądź zirytować, choć w dużej mierze może to wynikać ze z góry przyjętych założeń i niespójności z nimi wizji reżysera. Po zakończeniu seansu w pamięci widza pozostaje jednak swoisty osad, którego nie jest łatwo się pozbyć, a nawet odczuwając opór łatwo u niego o pragnienie skonfrontowania się z innymi ujęciami tematu.
Autor: Klemens